Dlaczego powstał ten blog?

Bycie bezglutem w dzisiejszym świecie jest bardzo trudne. Nie wystarczy być tylko bajecznie bogatym, żeby móc kupować horrendalnie drogie mieszanki mączne. Nie wystarczy mieć nieskończonego czasu na gotowanie wszystkiego samemu – bo to ze sklepu jest wymieszane i przytrute śladowymi ilościami. Bezgluty zdiagnozowane w późniejszym wieku – czyli większość z nas – mają często problemy z układem pokarmowym wynikające nie tylko z glutenu np. jelita drażliwe, zapalenie błony śluzowej żołądka, kandydozy i co jeszcze bóg da w pakiecie. W takim przypadku wszystko co jest choć odrobinę niezdrowe/sztuczne powoduje bóle brzucha mimo stosowania diety bezglutenowej. Na diecie jestem od mniej więcej 5 lat. Z czego od roku mam oficjalny wyrok (diagnozę) a od pół roku udaje mi się w końcu osiągać efekty diety – mam więcej siły, nie choruję co miesiąc na przeziębienia, infekcje bakteryjne wszelkiego rodzaju oraz ciągłe zapalenie żołądka. Dlaczego tyle mi to zajęło? Bo jestem mądrzejsza od wszystkich i nie będę płacić majątku tylko za to, że produkt ma narysowany przekreślony kłos. Jak dziecko Wałęsy. Niezwykle boleśnie nauczyłam się na sobie, że nie mogę jeść nic – absolutnie nic – nawet jeśli ma narysowany przekreślony kłos i kosztuje 30 zł – co zawiera syrop glukozowo-fruktozowy. Eksperymenty na sobie zaczynałam od wczytywania się – czy jest to syrop z pszenicy, czy może z kukurydzy. Po pół roku chorowania na wszystko mimo trzymania diety bezglutenowej i wczytywania się w strukturę syropu doszłam w końcu do wniosku, że nie warto. Wiem – mam słabą krzywą uczenia się. Z mojej diety wypadły więc wszystkie produkty zawierające syrop. Czyli w skrócie – wszystkie produkty. Co zwiększyło czas wystawania przy półkach trzykrotnie i zmniejszyło ilość produktów w moim koszyku pięciokrotnie.