Żółte fasolki

Nigdy nie wyjechałam na Erasmusa. Ale wszyscy inni wyjechali więc jeździłam ich odwiedzać. Z podróży przywoziłam dziwne rarytasy jedzeniowe. Co do zasady były to z reguły rzeczy słone i poniekąd obrzydliwe. Prym wiodły salmiaki. Słone i obrzydliwe dlatego, że jestem kozą (666). O salmiakach kiedyś napiszę więcej w skrócie to połączenie lukrecji, soli i amoniaku. Nie amoniaku ale czegoś dziwnie obrzydliwego. Obrzydliwego dla wszystkich, którzy nie są kozą J Z zafascynowaniem oglądałam odruchy wymiotne i plucie salmiakiami prosto w swoją własną dłoń, byleby tylko pozbyć się tego obrzydlistwa z buzi. Nie, nie u dzieci tylko u dorosłych. Takich co lubią flaki, piwo, kawę i inne paskudztwa 😉 Btw. mniej więcej w tym okresie zaczęło do mnie wyraźniej docierać, że coś ze mną jednak jest nie tak i mam mało punktów wspólnych z resztą społeczeństwa – na każdej płaszczyźnie, tak prostej jak smak i żarcie również. To za pewne przez fakt bycia kozą.

Gdzieś miałam bloga poświęconego salmiakom – nazywał się wszystkie salmiaki świata czy coś.

http://www.salmiyuck.com/ ha!

Ale zmieniam temat – żółte fasolki!

lubin-zolty-bob
To w środku z napisem Altramuces. Nie fasolka i nie ciecierzyca

Je się je do piwa. Lub jak czipsy. Tylko, że są zdrowe bo to jakiś tam gatunek fasolowatych – blisko mu do bobu. Podobno to po prostu Łubin. Kto by pomyślał? Niby bób – ale wcale nie – bób jest mączny, łubin jest chrupiący. W każdym razie po ponad 5 latach od pierwszego zachwytu i wożenia słoików samolotami jako najdroższą pamiątkę z podróży – w końcu jest! Na półce w sklepie!

http://portugalskiswiat.com/produkt/lubinzolty-bob-cister-540g/